– Czy można? – spytał cicho referent Kleinpimmel, uchylając drzwi gabinetu dyrektora – Przyszły właśnie…
– Nie wchodzić bez pukania! – ryknął zza biurka Dyrektor Wydziału Herzlichwillkommingu, Otto Hundwurst, próbując gorączkowo upchać w spodniach to, czym się właśnie zajmował. Drzwi zamknęły się posłusznie.
Hundwurst dopiął rozporek i z żalem zamknął płatną stronę internetową, którą właśnie służbowo przeglądał. Służbowo, bo płacił Wydział. Dyrektor omiótł szybkim spojrzeniem blat biurka. Dokumenty fachowo rozrzucone, ja, gut. Poprawił krawat, jaskrawoniebieski, w elegancki rzucik złotych unijnych gwiazdek.
– Wejść! – krzyknął.
Drzwi otworzyły się ponownie i do gabinetu wśliznął się, teraz już oficjalnie, referent Klaus Kleinpimmel. Twarz miał jak z kamienia.
– Przyszły wytyczne dotyczące tych nowych dokumentów tożsamości, szanowny Herr Panie Dyrektorze Wydziału – powiedział uniżonym tonem, który miał w umowie o pracę.
– Dla naszych drogich uchodźców? – zachłysnął się Hundwurst. – Już? Centrala tym razem zadziałała szybko…
– Wybory za pasem – wzruszył ramionami referent. – Władzy potrzebne są spektakularne sukcesy.
Dyrektor skrzywił sie lekko.
– Przestawiają wajchę… – mruknął. – No dobrze, co mówią te nowe dyrektywy?
– Wierchuszka zarządziła, że w pierwszej kolejności mamy zająć się sporządzeniem I wydaniem dokumentów tożsamości tym drogim uchodźcom, którzy wkrótce przestają być naszymi drogimi uchodźcami i którym uprzejmie podziękujemy za wizytę, jaką złożyli w naszym kraju na zaproszenie Frau Bundeskanzlerin – Kleinpimmel tańczył wśród eufemizmów z wprawą rasowego fordansera.
– Mówcież normalnie, referencie, po niemiecku! – zniecierpliwił się Hundwurst. – Znaczy tym, których będziemy wydalać?
– Jawohl, Herr Dyrektorze – kiwnął głową młody urzędnik – na zbity ryj. Bez prawa powrotu. Ale pożegnamy ich równie serdecznie i gorąco, jak witaliśmy. Tak sobie życzy góra.
– A te dokumenty, które dostaną?
– To coś w rodzaju paszportu, ale w jedną stronę – wyjaśnił Kleinpimmel. – Jednoznacznie określający ich status jako opuszczających na zawsze nasz gościnny kraj.
– Rozumiem – szczeknął dyrektor. – Jak wyglądają te nowe niby-paszporty?
– Nie wiadomo jeszcze, minister dopiero zatwierdził projekt – odparł referent. – Przedstawiciel resortu jedzie właśnie do nas z próbnymi wydrukami.
– Mam nadzieję, że ci z ministerstwa mają lepsze maniery niz wy, Kleinpimmel – burknął złośliwie Hundwurst. – Na przykład umieją pukać przed wejściem…
I rzeczywiście, jak na zawołanie rozległo się pukanie do drzwi, krótkie, ale głośne i zdecydowane. Hundwurst popatrzył wymownie na podwładnego i powiedział głośno:
– Ja, herein!
Do gabinetu pewnym krokiem wmaszerowała wysoka, długowłosa blondynka w opiętym żakieciku i minispódniczce. Hundwurst bezwiednie rozdziawił usta. Do wykonania blondyny ktoś zużył bowiem tyle materiału, że starczyłoby go spokojnie na dwie blondyny, i to wcale nie mikre. Miała bary enerdowskiej pływaczki długodystansowej, biust całkiem spoza numeracji, tyłek, którego mięśnie nieomal rozsadzały materiał spódniczki, ręce szkockiego drwala i uda godne tureckiego sztangisty. Niebotyczne czerwone szpilki i wulgarny, burdelowy makijaż, jakby żywcem wyjęty z mokrych snów dyrektora, dopełniały obrazu całości. Fraulein roztaczała wokół siebie aurę będącą mieszaniną kosztownych perfum, niezachwianej pewności siebie oraz brutalnej, a być może nawet i karalnej, perwersji. Referent Kleinpimmel odruchowo cofnął się o krok, przypominając sobie czasy przedszkola. Mało brakowało a ze strachu zacząłby ssać kciuk.
Dyrektor Hundwurst przeciwnie, był zafascynowany. Dawno nie widział takiej rasowej teutońskiej sztuki.
Walkiria trzymała pod pachą płaską skórzaną teczkę na dokumenty. Trzasnęła obcasami szpilek i rzuciła krótko:
– Hella Wdupke.
– Ooo… ja to chętnie… eee… znaczy… witamy! – zapultał się dyrektor, wystrzeliwszy zza biurka z wyciągniętą ręką której, jak zauważył Kleinpimmel, do tej pory nawet nie wytarł o spodnie. – Hundwurst.
– Nein, danke, nie jestem głodna – blondyna ujęła lepką dłoń. – Przejdźmy od razu do rzeczy.
Ich ręce rozłączyły się z miękkim, cichym mlaśnięciem. Referent Kleinpimmel z niewinną miną popatrzył w sufit.
Wdupke rzuciła teczkę na biurko dyrektora. Dyrektor wyjął z niej trzy arkusze formatu A4, rozłożył przed sobą na biurku i wpatrzył się w wydruki. Zaciekawiony Klaus również podszedł bliżej, pokonując lęk przed wielką Fraulein. Tymczasem ona pochyliła się lekko nad blatem i zaczęła objaśniać schemat dokumentu.
– Wszelkie kluczowe dane osobowe umieszczone są w tych trzech rubrykach – wskazała krwistoczerwonym paznokciem. – Proszę spojrzeć hier, hier und hier.
Hundwurst posłusznie spojrzał hier, hier und hier. To znaczy w olbrzymi dekolt Helli, na jej majestatyczny tyłek i znowu w dekolt. I zaczął się ślinić niczym stary bloodhound.
Herrgot, ależ ona jest… solidna – pomyślał czując, że się czerwieni. – Eeeech, ależ bym ją…
Usłużna wyobraźnia podsunęła mu pod sam nos obrazek, na którym w dyrektorskim gabinecie jest tylko on i Fraulein Hella. On na czworakach, cały goły jeśli nie liczyć skarpetek i krawata, biega kłusem wokół biurka wśród porozrzucanych ważnych dokumentów i urzędowych pieczątek. Ona zaś, od stóp do głów w czarnym, połyskliwym lateksie, z przypiętymi do oficerek ostrogami, dosiada jego grzbietu i zachęca do szybszego biegu łojąc pejczem po wypiętym, tłustym dupsku. Wunderbar… Ale wszystko oczywiście po godzinach urzędowania, ma się rozumieć. Ordnung muss sein.
Tymczasem na jawie blond Fraulein coś tam tłumaczyła, coś pokazywała, ale Hundwurst całkiem tego nie słyszał. Pocąc się obficie myślał już tylko jak by się tu dobrać do ministerialnych wspaniałości Helli.
– No jak, alles klar? – dobiegł go nagle jej podniesiony głos. Dyrektor spadł z niebiańskich wyżyn mrocznego niemieckiego porno i otarł ślinę z brody. Kiwnął głową.
Wdupke cofnęła się o krok od biurka i wziąwszy się pod boki stanęła na szeroko rozstawionych nogach. Na ten widok Hundwurst poczuł mrowienie pod brzuchem. Słyszalnie przełknął ślinę.
– No to do roboty! – entuzjastycznie zakrzyknęła Hella. Brakowało tylko, żeby klepnęła się z rozmachem po rozłożystym dupsku. Dyrektor zaskomlał cichutko.
– Przepraszam… – rozległ się nagle nieśmiały głos referenta Kleinpimmela, który od dłuższej chwili poruszał bezgłośnie ustami, jakby recytował wiersz, i wpatrzony w sufit liczył coś na palcach. – Pozostaje jeszcze jedna kwestia…
– O co chodzi, referencie? – zapytał Hundwurst nieprzyjaźnie.
– O… o nazwę tego nowego dokumentu – odważył się Kleinpimmel. – Tak mi się wydaje…
– Was? – nie zrozumiał dyrektor.
– No… tam jest nazwa – młody referent wskazał teczkę z dokumentacją. – Tego jakby paszportu… Oficjalna. Nie wydaje mi się, żeby była dobra.
– Proszę wyjaśnić – poleciła zimno blondyna.
– Eeee… nie chcę być źle zrozumiany… – zająknął się urzędnik. – Ja naprawdę jestem dobrym obywatelem, kochającym nasz kraj i jego piękną, melodyjną, miłą dla każdego ucha mowę. Kocham nasz język poetów i filozofów, opery i pieśni… Całym sercem popieram również rzeczowe, praktyczne i klarowne techniczne zbitki wyrazowe, jasno objaśniające każdemu, do czego służy każdy przedmiot we wszechświecie. Ale nawet mnie, szczeremu niemieckiemu patriocie, nie wydaje się, żeby szczególnie fortunna była nazwa TymczasowyDokumentDlaGościUchodźcówUprawniającyDoPobytuJedynieDoCzasuSzybkiegoOpuszczeniaRzeszyBezPrawaPowrotu.
Fraulein w milczeniu zmierzyła młodzieńca uważnym spojrzeniem. Nawet się przy tym lekko oblizała. Kleinpimmel zadrżał.
– Młody ma rację – stwierdziła w końcu lakonicznie. – Potrzebna jest krótsza nazwa.
Znowu podeszła do biurka dyrektora i oparła się o nie obiema rękami. Jakoś to wytrzymało.
– I to szybko – powiedziała z naciskiem. – Górze zależy na czasie.
Hundwurst przetarł spoconą twarz.
– Zum… Befehl… – wystękał, znowu wgapiony w wielki biust. Tylko tyle przyszło mu do głowy.
– Zastanówmy się… – wycedziła Hella. – Coś krótkiego i łatwego… I żeby nie było wątpliwości, o co chodzi.
Zaczęli intensywnie myśleć, cała trójka. Kleinpimmel zastanawiał się swoim zwyczajem wpatrzony w sufit. Wdupke wbiła wzrok w paprotkę, zdychającą bez pośpiechu na okiennym parapecie. Dyrektor korzystając z okazji całkiem już otwarcie gapił się w biust olbrzymiej blondyny, hipnotycznie kołyszący sie nad jego biurkiem. Historia milczy, o czym myślał. Ale wnioskując z poczerwieniałej twarzy i rozmydlonego wyrazu jego świńskich oczek, na pewno nie o nowej nazwie.
W gabinecie zapanowała pełna napięcia cisza.
– Mam! – wykrzyknął nagle Kleinpimmel cienkim głosem. – Wymyśliłem!
Wdupke i Hundwurst zawiśli spojrzeniem na jego ustach.
– Wal, Klaus – polecił dyrektor krótko.
Referent Kleinpimmel stanął na palcach, wypiął dumnie wątłą pierś i obwieścił uroczyście:
– RAUSWEIS!
http://niekarany.opx.pl/2017/01/13/nowy-dokument/Nowy dokument